niedziela, 18 stycznia 2015

01. Znudzona zwyczajnością

Ogromne, trzypokojowe mieszkanie położone w samym centrum Nowego Jorku było stanowczo za duże jak dla niej, psa i nietoperza. Mimo, iż husky muszą biegać ten osobnik zdecydowanie preferował codzienne zawody w "waruj" przed lodówką. Piękne, niebieskie oczy bez ustanku wpatrywały się w sprzęt, jakby ten miał dostać nóżek i odejść w siną dal.
Jasne, mogła zamieszkać z kimś jeszcze, miała przecież wielu przyjaciół, którzy już dziś mogliby wnieść swoje walizki, ale nie chciała. Nie po to uciekała do Stanów, żeby teraz mieszkać z kimś, kogo zna na wylot. Samotność jednak zaczynała jej powoli doskwierać. Pies, mimo iż najlepszy przyjaciel człowieka, nie zastąpi kogoś, kto potrafi składać słowa w sensowne zdania. Do Wielkiego Jabłka przyjechała z nadzieją, że uda jej się zapomnieć o pozostawionym w Anglii rudzielcu. Miliony ludzi przewalające się pod jej apartamentowcem miały przynieść nowe życie i być może nową miłość. Niestety, nawet teraz, po dwudziestu latach jej serce jest zamknięte dla innych. Jak zarabiała na te luksusy? Tym, co robiła najlepiej - zabijaniem. Jeżeli ktoś w tym wielkim mieście potrzebował pozbyć się kogoś, a nie chciał brudzić sobie różdżki, mógł na nią liczyć. Stawki miała nie małe, ale dawała pełną gwarancję powodzenia. Zawsze kończyła powierzoną jej misję. Przyzwyczajenia z dawnych lat.
Wyszła z wanny i ociekając wodą stanęła przed lustrem. Przyjrzała się sobie krytycznie. Dzięki pracy i codziennym ćwiczeniom utrzymywała sylwetkę gibkiej dwudziestolatki. Wyspecjalizowana maszyna do zabijania zapakowana w idealne opakowanie. Ściągnęła z wieszaka puchaty ręcznik i owinęła się nim. Następnie sięgnęła po kolejny i zaczęła osuszać włosy. Gdy pochyliła się do przodu końcówki smagnęły ziemię. Kosmyki w kolorze ciemnego blondu od zawsze były jej dumą. Zawinęła je w turban i wyszła z łazienki zostawiając za sobą mokre ślady stóp. W przelocie zajrzała do kuchni i uśmiechnęła się pobłażliwie widząc Michaela, który nawet nie raczył odwrócić głowy od lodówki. Była pewna, że w razie czego pies obroni swojego "boga". Co do swojej osoby nie była już taka pewna. Weszła do sypialni i udała się do garderoby w poszukiwaniu jakiś wygodnych ubrań. Zamierzała zaszyć się na kanapie przed telewizorem owinięta kocem i zaprzyjaźnić się z jakimś pseudoromantycznym filmem dla desperatek i butelką Ognistej Whiskey. W końcu znalazła zwykłą, białą bokserkę i ciemnozielone spodnie od dresu. Ubrała się szybko, odwinęła ręcznik z głowy i pozwoliła aby mokre kosmyki nawadniały koszulkę. Wychodząc zabrała koc. Rzuciła go na kanapę, pilotem włączyła jakikolwiek kanał, byle by tylko coś brzęczało w tle. Potem udała się do barku po pękatą butelkę. Spojrzała na bursztynową zawartość pozostałą na dnie i wzruszyła ramionami. Zamknęła barek nie wyciągając szklaneczki. Przysiadła na brzegu kanapy oglądając ze zgrozą dokument o słodkich pieskach. Skrzywiła się, gdy pokazali różową kolekcję ubranek dla jamników. Westchnęła głęboko i zmieniła kanał, po czym usiadła wygodniej. W końcu zainteresowała się jakimś głupkowatym serialem o czwórce facetów.
Razem z ubytkiem płynu w butelce jej powieki opadały coraz bardziej. W pewnym momencie nie dała rady już oderwać ich od siebie i pogrążyła się w objęciach Morfeusza. Nawet stukot upadającego szkła nie wyrwał jej ze snu.


Słońce uporczywie próbowało przedostać się przez zasunięte rolety, ale musiało uznać wyższość techniki i zająć się przypiekaniem nagich ciał leżących na dachach wieżowców. Christina tymczasem odwracała swoje opalone już ciało na drugi bok. Jakoś nie miała ochoty na wczesne wstawanie, jednak łapa Michaela zmusiła ją do otwarcia oczu i nakarmienia pupila. Gdy tak patrzyła na łapczywie jedzącego psa poczuła nagłą ochotę na dawne życie, na życie Śmierciożercy. Niewiele myśląc odstawiła szklankę mleka, którą trzymała i deportowała się z trzaskiem.
Wylądowała w swoim dawnym pokoju. Oprócz wszechobecnego kurzu widziała jeszcze kilogramy szarych pajęczyn i gruzu. Wzdrygnęła się widząc małego pajączka zwieszającego się z sufitu.
- Avada Kedavra!
Spadł na podłogę wzniecając malutki obłoczek kurzu. Doskonale wiedziała, że te małe potworki chodzą tu tysiącami, ale wolała o tym nie myśleć. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Rozwalone łóżko stało tylko na dwóch nogach, a szafa leżała na drzwiczkach. Plakaty smętnie zwisały ze ścian, a jedyne zdjęcie zostało wypalone i pozostał tylko mały fragment w górnym rogu. Podeszła bliżej. Zachowała się tylko jej dłoń. Poczuła ucisk w gardle, gdy spostrzegła lśniący pierścionek na serdecznym palcu. Podniosła dłoń i wsunęła ją pod koszulkę. Wymacała wiszącą biżuterię. Chciała go oddać, naprawdę, ale on się upierał, że zostanie po nim pamiątka. Z jednej strony wolałaby go nie czuć na piersi, z drugiej jednak nie potrafiła się z nim rozstać. Powstrzymała cisnące się łzy i odwróciła. Na stoliku obok łóżka znalazła przewróconą szklankę i buteleczkę z lekami. Aż za dobrze pamiętała niedające się wyleczyć migreny. Leżała tam również książka, w zniszczonej okładce. Sięgnęła po nią, gdy nagle usłyszała huk na dole. Przypomniała sobie rozmieszczenie rezydencji i zadecydowała, że hałas pochodził z salonu. Mechanicznym ruchem wyciągnęła różdżkę ze spodni. Nawet nad tym nie myślała, po prostu stało się to już tak wyćwiczonym ruchem, że nie zwracała na niego uwagi. Nadzwyczaj cicho podeszła do drzwi, ostrożnie stawiając kroki. Podziękowała sobie w duchu, że nawet nie zdążyła założyć butów. Bose stopy nie hałasowały aż tak bardzo. Skrzywiła się nieco, gdy zawiasy zaskrzypiały głośno. Tym razem przeklęła samą siebie, bo mogła o tym pomyśleć wcześniej i zabezpieczyć je odpowiednim zaklęciem. Teraz już nic na to nie poradzi. Nie otwierając ich bardziej, żeby nie narazić się na jeszcze jedno skrzypnięcie, wyślizgnęła się na zewnątrz. Od razu zauważyła, że w grubej warstwie kurzu zaległego na podłodze widać było ślady dość częstego przemieszczania się. Czyli ktoś był w Kwaterze Głównej. Jeżeli nie będzie ich więcej niż pięciu, to da sobie radę. Jeżeli będzie więcej... Cóż, zawsze pozostaje ucieczka. Cichutko dotarła do schodów i zaczęła nimi schodzić. Problem polegał na tym, że od ich końca do salonu były może z dwa metry, więc łatwo będzie ją zauważyć. Zagryzła dolną wargę i postanowiła iść na żywioł. Ścisnęła nerwowo różdżkę, poprawiła spodnie i szybko zeszła na dół. Przywarła plecami do ściany. Smukłymi palcami wymacała framugę. Nabrała do płuc powietrze i wypuściła je ze świstem. Z oczyszczonym umysłem wsunęła się do pokoju. Nie wiedząc czemu od razu skierowała różdżkę na największą sofę. W ciągu kilku sekund zorientowała się, że w pokoju jest jedna osoba i leży spokojnie na kanapie. Właściwie to spała. Huk spowodowała książka, która aktualnie znajdowała się na podłodze. Pewnie weszła do środka, chociaż nadal zachowywała ostrożność. Podeszła do miękkiego mebla i uśmiechnęła się szeroko. To był jej przyjaciel z dawnych lat. Mentor, który nauczył ją zabijać. Michael. Michael, po którym nazwała psa. Poznała go, chociaż całkowicie się zmienił. Ściął długie włosy, za to zapuścił krzaczastą brodę. Był tak samo chudy jak zawsze, jednak spod białego, przynajmniej taki miał fabryczny kolor, t-shirtu nie wyglądały stalowe mięśnie, które kiedyś posiadał. Jednak wciąż był przystojny. Postanowiła go zaskoczyć. Schowała różdżkę i zwinnie wskoczyła na śpiącego chłopaka. Ten zerwał się z łóżka jeszcze zanim zdążyła go dotknąć i odepchnąć ją mocno. W pośpiechu wyciągnął różdżkę, wycelował w rozłożoną na ziemi dziewczynę i sprawił, że czerwony promień pomknął prosto w jej pierś. Nie zdążyła nawet zareagować, gdy poczuła przerażający ból, który sparaliżował jej ruchy. Po chwili jednak wszystko ustało, a drżący głos zapytał:
- Christina?

00. Zacznijmy.

Opowiadanie. Konkretnie FanFiction. Jeszcze konkretniej mówiąc ze świata Harry'ego Pottera.
Ale nie spodziewajcie się wesołych twarzyczek, które wierzą w to, że uratują świat przed Voldemortem. Bo jego już nie ma. Zginął zabity przez Wybrańca.
Akcja ma miejsce 10 lat po Bitwie o Hogwart, a toczy się z perspektywy byłej, młodej Śmierciożerczyni.

Uprzedzam, że jest to dramat. Nie ma tu miejsca na wesołe, szczęśliwe zakończenie.